Wyniki badania EBUS i PET są już dostępne. Co dalej?
Zaczynamy szukać informacji w internecie, pytamy znajomych i ich znajomych, słuchamy podcastów i wywiadów na temat raka płuc.
Mirek natrafił na podcast z dr Dariuszem Kowalskim z Centrum Onkologii w Warszawie. Dzwonię i umawiam wizytę na 13 sierpnia. Niestety, to dopiero za miesiąc, bo wcześniejszych terminów nie ma.
W międzyczasie wróciłam do mojego ortopedy z wynikiem rezonansu i opowiedziałam mu o nieoczekiwanych znaleziskach. Zauważył, jak poważna jest sytuacja, i zasugerował konsultację u torakochirurga. Polecił mi swojego kolegę ze studiów, torakochirurga pracującego w MSWiA.
Umówiłam się na wizytę, a trzy dni później byłam już w szpitalu.
Przyjęto mnie we wtorek, 22 lipca. Zrobiono ponownie tomografię, RTG płuc oraz badania krwi.
Następnego dnia, o 8:00, znalazłam się na sali operacyjnej. Miał być usunięty guz, a także pobrane próbki do analizy.
Kiedy budzę się, czuję radość, że wciąż żyję! Nic mnie nie boli, czuję się zmęczona, ale szczęśliwa.
Kolejne dni to czas na dochodzenie do siebie. W szpitalu nic mnie nie boli, bo środki przeciwbólowe w różnych formach działają doskonale. Oczywiście jest pewien dyskomfort, ale da się funkcjonować.
Staram się jak najwięcej ruszać, spacerować i zwiększać tempo.
Motywuję kilku innych pacjentów do spacerów po korytarzu. Wygląda to trochę komicznie, bo każdy z nas trzyma urządzenie do odsysania płynu z płuc – przezroczystą walizeczkę z gumowym wężem, którego drugi koniec jest podłączony do płuc. Można je zobaczyć na górnym obrazku, zawieszone na ramie łóżka.
Po trzech dniach udało mi się spacerować po ogrodzie szpitalnym.
Do tego dochodzi rehabilitacja. Jest bardzo prosta, ale po wycięciu kawałka płuca podniesienie ręki nie jest bezbolesne.
Ćwiczę wdechy i wydechy, częściej niż zalecił lekarz, bo nie zaszkodzi. Do tego właśnie służy to urządzenie!
No tak, ale co z operacją? Pacjent przeżył, ale guza nie wycięto. Jakoś tak usytuowany za blisko czegoś niebezpiecznego, że TYLKO wycięto mi kawałek płuca 8 cm x 2 cm x 1,5 cm do badań. Nie wiem, jak duże są płuca, ale to ogromny kawałek!
Ze szpitala wychodzę po 6 dniach. Musiałam niestety zostać na weekend. A weekend w szpitalu to cisza, brak operacji, ograniczony personel. Luz bluz. Książki, Netflix, spacer, odwiedziny. Dało się przetrwać.
Jedzenie w szpitalu nie powala. Trzeba się jakoś ratować – albo rodzina w odwiedzinach, albo pan z dołu z gotowymi daniami (są smaczne!).
Czajnik i lodówka dla pacjentów to już chyba standard wszędzie. W pokoju pielęgniarek można podgrzać jedzenie, co jest bardzo pomocne.
Personel jest naprawdę życzliwy i troskliwy, choć brakowało mi więcej informacji o moim stanie zdrowia. Wiele osób nie ma odwagi pytać, a lekarze często nie omawiają sytuacji szczegółowo.
Czasami irytowało mnie, jak intensywnie sprzątają. Co chwila musiałam ogarniać moją szafkę, bo wycierali ją dwa razy dziennie! Ale podłogi, łóżka, toalety – wszystko lśniło czystością.
Chciałam podziękować moim najbliższym za odwiedziny, wsparcie i… słuchawki, sushi, pyszny bowl z łososiem, kawę z McDonalda na mleku owsianym, dostęp do prime, czereśnie, wiatrak, spacery w ogrodzie przyszpitalnym i codzienne odwiedziny!
Z MSWiA wyszłam po wyciągnięciu drenu, z dwoma gojącymi się ranami na plecach i z zapasem środków przeciwbólowych (z których skorzystałam tylko raz, gdy się trochę przeciążyłam).
Moje próbki poszły na badania. Za dwa tygodnie ma być wiadomo, czy to rak pierwotny płuc, czy przerzut.
I może to dziwić, ale wciąż jakoś nie dociera do mnie, że to RAK!
Wciąż mam nadzieję, że to mnie nie dotyczy. Czy to normalne?
Czekamy kolejne dwa tygodnie!
Podaj swój email. Dostaniesz wiadomość o nowym wpisie.