Ciągle zarzucam sobie, że robię za mało w związku z moją chorobą. Postanowiłam więc zrobić podsumowanie.
Od czerwca do września – zanim rozpoczęłam leczenie – szukałam szpitali, przychodni i lekarzy, którzy mogliby ustalić, co się dzieje i wyznaczyć kierunek terapii.
Od września do grudnia, kiedy dostałam lekarstwo, przeszłam przez:
- Sesje psychobiologii (totalna biologia) – powrót do traum z dzieciństwa i dorosłego życia oraz próby ich przepracowania.
- Trzydniowy wyjazd z ustawieniami Hellingera – nie brałam w nich udziału (takie były zasady dla nowych osób), ale obserwowałam i uczestniczyłam w ustawieniach innych.
- Własne ustawienie w kolejnym miesiącu – okazało się, że zawiera zaskakująco dużo prawdy.
- Tygodniowy kurs Simontona – dedykowany osobom z nowotworem oraz ich bliskim.
- Kilka książek o zdrowiu i leczeniu.
- Dieta keto – próbowałam ją wdrożyć, ale problemy jelitowe zmusiły mnie do rezygnacji. Low-carb sprawdza się u mnie najlepiej.
- Wizyta u lekarza medycyny chińskiej – zaczęłam pić zalecane zioła, co bardzo pomogło mi na jelita. Wskazał mi też dietę roślinną z dużą ilością kasz, eliminacją pszenicy (zastąpienie jej orkiszem) – zbliżoną do diety pięciu przemian. Dostałam mnóstwo świetnych zaleceń, które naprawdę dobrze działają.
- Codzienne poranne marsze – sześć razy w tygodniu robię około 6 km z moim bydlakiem i cudownymi koleżankami, którym się chce.
- Suplementy.
- Alternatywne leczenie – a to już duży kaliber.
Mimo wszystko uczucie, że to za mało, nie znika.
Pytanie, co jeszcze mogę zrobić?
Jeśli masz pomysł, napisz do mnie: beata@magicom.com.pl.